Relacja z listopadowego Stolyka

Rozmawialiśmy o „Wiecznym Grunwaldzie” Szczepana Twardocha.

Trzech z nas czytało, czwarty postanowił przeczytać po tym, co mówiliśmy. Trójka czytających była bardzo zadowolona z lektury, Mag_Droon nawet powiedział, że to jedna z najlepszych książek, jakie czytał do tej pory (rozumiem, że szło o fantastykę, a może polską fantastykę?). Łaku zauważył, że powieść jest zasadniczo krytyką nacjonalizmu jako takiego, co w połączeniu z tym, kto ją wydał (Narodowe Centrum Kultury) budzi zdrowe rozbawienie.

No i właśnie: nacjonalizm. Kiedy panowie weszli na temat państwa i rozwoju nacjonalizmu, przyznam, że się zasadniczo wyłączyłem, więc te kwestie będzie można (będzie można?) przesłuchać w nagraniu mp3, które robił M_D i pewnie niedługo wrzuci. Ale przyznam chętnie, że Twardoch ukazał nacjonalizm jako coś godnego co najwyżej gorzkiego śmiechu. Bezsensowność wyróżniania jednego narodu jako lepszego od drugiego została przez niego doprowadzona do absurdu poprzez podstawową dla powieści dychotomię Matka Polska-Germania. Wyizolowanie w Wiecznym Grunwaldzie cech „polskości” i „niemieckości” sprawiło, że w radykalnej jego wersji członkowie tych dwóch narodów nie mają ze sobą już nic wspólnego, nawet człowieczeństwa. Aantropi są jak yin i yang – całkowicie odmienni i przez to podobni, bo uzupełniający się, umożliwiający się nawzajem – bo sensem ich istnienia jest walka z tą drugą formą. Kobiecość/męskość, twardość/miękkość, kanciastość/obłość, horyzontalnie/wertykalnie, idea/materia. Chociaż Twardoch zwraca uwagę, że w istocie podstawowy motyw, poruszający Polaków i Niemców, pochodzi z jednego źródła. Jest to romantyzm, Król Duch i Król Wierzb, ballady Mickiewicza i romanse Goethego.

Jednak trzeba pamiętać, że rzeczywistość Wiecznego Grunwaldu/Ewiger Tannenberg nie jest jedyną, nie jest ogólnym kształtem, do którego dąży multiwersum. To jedynie idea, którą opętany jest Paszko – on, odstępca, odmieniec, zaprzaniec i mieszaniec myśli/pamięta/oddziela przede wszystkim te wątki historii, które do Wiecznego Grunwaldu w jakiś sposób prowadzą lub nim są. Paszko zawsze jest pomiędzy, nigdy do końca nie po stronie niemieckiej czy polskiej. A ta jego fundamentalna (bo mimo wszystko kwestia narodu jest tu podstawowa) niepewność wyczuwana jest przez tych, którzy nie muszą myśleć, kim są, których tożsamość niezachwiana jest wątpliwościami. I dlatego zawsze Paszko jest odrzucany, nigdy do końca nie jest dopuszczany, albo nie stara się wystarczająco, albo stara się za bardzo. Paszko nie może po prostu być – on musi swe istnienie wykoncypować, umieścić na planie i udowodnić. A to w Wiecznym Grunwaldzie jest niemożliwe.

Sprawność warsztatowa Twardocha wzbudziła nasz szacunek. Bowiem i pojedyncze odpryski multiwersum są często perełkami, całymi literackimi światami, gotowymi do zaludnienia, i całość pozostaje całością. Tak mnie, jak i M_D przywiodło to na myśl Księgę Wszystkich Godzin Hala Duncana – tam także niewyobrażalne wręcz bogactwo multiwersum, dziesiątki wątków i światów, wszystkie fałdy Welinu podporządkowane są fabule – choć początkowo niewiele na to wskazuje. Nie wiem, czy Twardoch czytał Duncana, jeśli nawet jednak, nic nie zmienia to w odbiorze „Wiecznego Grunwaldu” jako bardzo sprawnego i błyskotliwego pisania.

Mag_Droon wspomniał także o filmowym potencjale powieści – faktycznie, niektóre sceny mogłyby być pięknymi, przejmującymi kadrami, jednak moim zdaniem jako całość „Wieczny Grunwald” jest nie tylko niefilmowalny, ale i bardzo odległy od tego ograniczonego medium, jakim jest film.  A wyobraźnia czytelnika jest nieograniczona.

8 myśli na temat “Relacja z listopadowego Stolyka

  1. Ja powiedziałem nawet, że to IMO najlepsza polska książka jaką czytałem (i nie chodziło o fantastykę bynajmniej), Łako zatrzymał się w zachwytach na najlepszej tegorocznej 🙂

    1. „Ja powiedziałem nawet, że to IMO najlepsza polska książka jaką czytałem (i nie chodziło o fantastykę bynajmniej),”
      No, coś takiego niby pamiętałem, ale nie byłem pewien, bo to brzmi tak bardzo mocno, wolałem poprzestać na wersji mniej radykalnej 🙂

  2. Co do rozbawienie tego że tak wyraźną krytykę nacjonalizmu wydało Narodowe Centrum Kultury – to tak, tyle że w połączeniu z tym że Twardoch pokazuje jak trudno a nawet jak niemożliwie jest wyzwolić się z narodowej rzeczywistości społecznej, to takie dość gorzkie rozbawienie.

  3. Ja uważam, że Grunwald niesie gigantyczny potencjał filmowy. Oczywiście nie byłoby to kino w stylu choliłóckim, ale w wypadku dokładnej ekranizacji może powstać arcydzieło.

  4. A ja już jestem pod koniec Przezwiecznego Grunwalda i muszę powiedzieć, że tak, że jest to jedna z lepszych książek, jakie zdarzyło mi się czytać. Oczywiście, jak u każdego czytacza, zbiór lepszych książek jest dość duży… Ogromna pochwała za biegłość językową, nie tylko słowotwórczą, ale historyczną, stylizacyjną i stylistyczną. Opowieść z mnóstwa mniejszych opowieści, a każda z nich zasługuje na oddzielną powieść.

    Co do krytyki nacjonalizmu, to zapewne na tym polu bym się z Wami starł, albowiem nie jestem pewien, czy to jest krytyka – to jakaś taka sentymentalna zaduma, przepierka stereotypów, poszukiwanie źródeł nacjonalizmu – owszem tak, ale nie czuję tu wyraźniej krytyki, sensu, uważam, że to odrobinę spłyca interpretację.

    Jeszcze nie doszedłem, jakie stanowisko autor zajmuje, ale czy to bezpieczne dla książki o nacjonalnizmie – zająć jakieś?

  5. Jaka tam krytyka. To znaczy może i tak, jeśli za krytykę uznamy wymachiwanie kliszami/obrazkami/stereotypami. Oczywiście łatwo pokazać serię stereotypów i zawołać „o, patrzcie, jakie to puste, jakie stereotypowe!”. Ale to nie jest poważna analiza. To nie jest diagnoza. To seria efektownych obrazków, którym przypatrujemy się z rozwartą gębą.

    Oczekiwałam odmienności spojrzenia, która mnie zaskoczy, da do myślenia, może nawet i rozzłości (oj, jak mnie rozwścieczyło zakończenie „Terroru” Simmonsa). Dostałam ślizganie się po powierzchni. Są tu rzeczy dobre – kostrukcja lepsza niż we wcześniejszych powieściach, język jak zwykle świetny plus odważna próba zmierzenia się ze średniowieczną polszczyzną (tu jednak parę obsuw w rodzaju „począł się jeśm denerwować”), olśniewające fragmenty w skali mikro (to znaczy to, co dzieje się w ludzkim sercu), w której, jak mi się zdaje, Twardoch radzi sobie najlepiej. Wszystko to doceniam. Ale to miała być powieść, w której chodzi o idee. Nie wyszło. Bardzo nie wyszło.

  6. Dopisek: być może w gruncie rzeczy nie miało chodzić o idee, tylko sama tak sobie założyłam, znając dotychczasową twórczość Twardocha. Być może zamierzeniem autora było nie – jak się spodziewałam – dostarczenie chłodnej analizy i obrazoburczych wniosków, ale opowiedzenie „co mi się śni, kiedy śnią mi się nacjonalizmy”. Jeśli tak, to zamierzenie zrealizował celująco (a mnie zostawił z literackim rozczarowaniem roku).

Dodaj odpowiedź do flamenco108 Anuluj pisanie odpowiedzi