Relacja ze spotkania 19.08 – „Głową w mur”

Niestety, zapomniałem, że miałem w torbie aparat, zatem fotek nie będzie 😦
Do meritum:
„Głową w mur” Rafała Dabliu Orkana zostało ogólnie ocenione pozytywnie, ALE. I tych „ale” było całkiem sporo.

Piszę o wszystkim, co zapamiętałem, obecnych proszę o uzupełnienie, a nieobecnych – o nowe uwagi i komentarze co do trafności naszych spostrzeżeń. Nie wyróżniam też zwykle, co kto mówił – bo nie pamiętam, no i staram się pisać głównie o tym, na co większość się zgadzała (albo takie miałem wrażenie). Ale są wyjątki.

Jednym z podstawowych zarzutów było pewne niedopracowanie, nieodłożenie na chwilę, widoczne szwy na łączeniach. Widać, że „Miód w moich żyłach” jest/był osobną całością (i swoją drogą najlepszą częścią książki), a jego połączenie z historią Byhtry wydaje się dość automatyczne i sztuczne. Podobnie inne opowiadania, dotyczące innych niż Byhtra postaci, zostały w zakończeniu połączone trochę na siłę. Nie znaczy to, że nie ma to sensu – ma, ale wygląda to trochę kanciaście.

Ponadto chyba wszyscy zgodziliśmy się, że powieść ma luki, jeśli idzie o ukazanie świata, o ukazanie miasta. Nie chodzi tu o brak mapki 😀 Raczej o wykrzywione spojrzenie, pokazujące tylko same doły i wyżyny – brakuje środka, jakichś ludzi, którzy w Vakkerby normalnie żyją. A wiadomo, że taka grupa być musiała. Roboczo nazwałem to „klasą średnią”, chociaż oczywiście nie idzie o naszoświatowe podziały, ile o jakiś vakkerbski odpowiednik – kupców, rzemieślników, lepiej sytuowanych robotników. Po części jest to zrozumiałe – bohaterowie pochodzą z warstw bardzo niskich, wykonują gówniane prace, więc ich spojrzenie nie jest pełne. Jednak w pierwszej partii książki narrator jest trzecioosobowy, mógłby zatem autor tą drogą przedstawić nam świat, w którym dzieje się akcja. Nie idzie także o szczegółowość, wyliczenie obrotu handlowego Vakkerby z miastami wybrzeża, ile o jakiś zarys, historię – albo uzasadnienie ich braku. Można wiele rzeczy zakładać, domyślać się – ale wydaje nam się, że w pierwszym tomie cyklu autor powinien nieco bardziej „uzasadnić” ten świat, to miasto.

Mieliśmy także wrażenie innych luk, czy też niejasności, w konstrukcji świata. Vakkerby jest ogromne, ma wielkie mury, najeżone samopałami, w mieście działają wytwórnie bojowych żywotworów i golemów – a jednak mazurbalańscy barbarzyńcy – jak się wydaje – zdobyli miasto bez trudu. Nie ma mowy o stratach wojennych, o zniszczeniach – czemu Mazurbalańczycy, jak można wnioskować – górale o dużej odwadze, ale pozbawieni technomagii, weszli w Vakkerby jak w masło? Można znajdować wyjaśnienia – ogólny marazm społeczny, dekadencja warstw wyższych, brak wspólnego interesu, zaskoczenie – ale to tylko domysły, pozbawione podstaw w tekście. Tego brakuje.

Jeśli idzie o społeczeństwo, dziwi także powszechne „oczytanie”. Byhtra lubi poleżeć w wannie z poezjami Kaligossy, Gebneh przeczytał „wiele mądrych książek”, zwykły palacz w krematorium bez problemu czyta nagrobek agenta, a na samym dole dołów – w Dzielnicy Tykwy – na ścianach wypisywane są wulgarne i nieortograficzne, ale czytelne graffiti. Pytanie – gdzie ci wszyscy ludzie nauczyli się pisać i czytać? Skąd brali książki? Istnieją tam szkoły i biblioteki publiczne? Wszak warunkiem powszechnej alfabetyzacji jest powszechne szkolnictwo. Kiedy Byhtra nauczył się czytać i rozsmakował się w poezji – kiedy był młodocianym zabójcą, kiedy robił zrywkę, czy kiedy „uciszał” ludzi? Wydaje się to nielogicznym przeniesieniem realiów naszego świata.

Kreacja Byhtry może także nieco drażnić swoim „supermenizmem” – po kilku przejściach wiadomo już, że jego po prostu nie da się zabić. To zmniejsza dramatyzm kolejnych etapów fabuły, swoją drogą dość prostej. Może także zostać uznany za przesadny turpizm opisów – nurzanie się w nieczystościach, fizjologii – autor zapewne chciał w ten sposób pokazać: tak, tu naprawdę jest tak źle i ohydnie. Jednak zostało także podniesione to, że skoro to jest normalne otoczenie dla Byhtry, nie powinien tak tego zauważać i opisywać.

Jeśli idzie o opisy – wydaje mi się, że powieść nie została do końca dopracowana od strony redakcji. Poza wspomnianymina początku „szwami” opowieści idzie np. o opis kaptprepozytora, praktycznie powtórzony na str. 6 i 174. Ponadto coś, co mnie osobiście w trakcie lektury bardzo irytowało, na tyle, że wziąłem ołówek i zacząłem liczyć – „niech mnie utopią w Mrocznicy”, powtórzone 51 razy. 51 razy! Rozumiem, że to jest manieryzm Byhtry, takie „mociumpanie” czy „panie kochanku”, ale ile można?! 51 razy? 10 razy byłoby zauważalne i zrozumiałe, ale nie 5×10.

Ciekawe również, czy i na ile Dabliu fascynuje się komiksami Jodorowsky’ego? Bowiem (bardzo udane) neologizmy Dabliu wydają się związane z np. technokapłanami, metabaronami czy homeodziwkami z uniwersum komiksów pana J.

Mieliśmy także wrażenie, że powieść ta jest w pewnym zakresie katharsis autora, odreagowaniem przeżyć ze świata realnego, przeniesieniem frustracji i obaw do świata stworzonego. Może to nadinterpretacja, ale tak jakby Dabliu chciał, żeby jakiś przyzwoity sukinsyn w rodzaju Byhtry oczyścił także nasze realia. To nie jest czymś złym, ale ma swoje konsekwencje – chociażby taką, że zdecydowanie lepsze, „prawdziwsze”, wydają się te partie tekstu, które pisane są z perspektywy dołów społecznych. To wzmacnia siłę „Miodu z moich żył” i to osłabia wizerunek Złotorękich czy Technomagów. Gebneh, Tane-Tani są realni(ejsi) niż ci z góry.

Jednocześnie „Głową w mur” ma ciekawych bohaterów, fascynującą scenografię zasnutego technosmogiem miasta-molocha, hyde-parkowo-żywoto-brianowskie (choć zupełnie na serio) partie wystąpień proroków (które wydają się osnową – a nie przerywnikiem – opowieści), interesującą opozycję niejednoznacznych bytów wyższych: Maszynowy skisły Bóg-sataniczny Niszczyciel… Jest to niewątpliwie świeży powiew na polskim rynku i niezła powieść, z pewnymi brakami.

flamenco stwierdził, że Dabliu trzeba obserwować i za kilka lat będzie takim „must-readem” fantastycznym. Chyba się zgadzam. Poczekamy, zobaczymy.

11 myśli na temat “Relacja ze spotkania 19.08 – „Głową w mur”

  1. A długo siedzieliście jeszcze w parku?

    Zdecydowanie najwięcej miejsca poświęciliśmy rozważaniu stratyfikacji społecznej w Vakkerby. Moim zdaniem jest ona domyślna, choć jakieś poszlaki dla jej istnienia są. Ale nie wszyscy się ze mną zgadzali. Natomiast faktem jest, że odsetek łotrów w mieście wydaje się zbyt wysoki, by społeczeństwo mogło poprawnie funkcjonować.
    Nosiwoda chyba nie wspomniał również o kwestii żywności itp. Po co spadź? I dlaczego spadź nazywa się spadź?
    Dodam jeszcze wątpliwości co do serca Maszynowego Boga – ot tak, w kanałach sobie wisi? I w ogóle cały pomysł z nim wydał mi się mętny.

  2. O Spadzi nie pisałem, bo wydało mi się poniewczasie, że jej wykorzystanie jako „pożywki dla biedaków i zwierząt” to mało istotna (dla Technomagów) pochodna, a nie główny cel jej istnienia. Stąd i zarzut „co technomagów obchodzi, że biedacy głodują?” niejako odpada – bo ich to nie obchodzi.
    Co do nazwy – jest IMO zrozumiała, bo http://pl.wikipedia.org/wiki/Spad%C5%BA – tak samo, jak nasza spadź, jest wytworem insektopodobnych stworów z pozaprzestrzeni, hodowanych właśnie po to, żeby ją wytwarzały. Jak mszyce, hodowane przez mrówki. I jak nasza spadź, ma wiele zastosowań i walory odżywcze.

  3. Czym jest spadź, to ja wiem 🙂 jednakże ten wątek również zajął dobrych kilka minut w dyskusji, a nawet spowodował wtrącenie się osoby z zewnatrz.

  4. @Shadow
    „Natomiast faktem jest, że odsetek łotrów w mieście wydaje się zbyt wysoki, by społeczeństwo mogło poprawnie funkcjonować.”

    I m.in. dlatego nie funkcjonuje poprawnie ;p

  5. „Spadź, drodzy państwo, nie znaczy NIC! Spadź przywodzi na myśl znaczenie, ale nie znaczy NIC!” – to chyba dobre podsumowanie tego, co mówił ten oszałamiająco elokwentny postmodernistyczny pan.

  6. Hej, postmodernistyczny pan właśnie przywitał otwartymi ramiony gwiadkę telewizy (jak udowodnił to Bakałarz przytaczając lynk:http://pl.wikipedia.org/wiki/Katarzyna_Maci%C4%85g) i zapewne chciał jakoś zaakcentować uroczysty moment – a okazja się nadarzyła. Zatem pozwolił sobie na wtrącenie niewczesnej uwagi na temat związków pomiędzy brzmieniem (tj. wibracją eteru zwanego dziś powietrzem), a znaczeniem.

    A piszę, albowiem na FF narodziła się propozycja na następny stolyk: Strugaccy „Piknik na skraju drogi”.

  7. Dodam tylko, a’propos takich niewczesnych uwag postmodernistów, że ponieważ stolyk odbywa się w Warszawie, mieście snobistycznym i obfitującym w lans, takie wydarzenia, w miarę zdobywania popularności naszego stolyka mogą wydarzać się coraz częściej. Powinniśmy zachować uważność i dobrze obczaić moment, kiedy na spotkania zaczną się wpychać jakieś „autorytety”, w tym moralne, a za nimi ogon gwiazdek – to będzie znak, że pora na utworzenie komisji kwalifikacyjnej i wydawanie legitymacji członkowskich… 😉

Dodaj komentarz