Relacja z październikowego Stolyka o „Podziemiach Veniss”

Poprzedni Stolyk był chyba rekordowy pod względem obecności. Ten – już nie tak dobrze 🙂 Było nas pięcioro: Mag_Droon, Łak, Shadowmage i Allayne, no i ja.
Rozmawialiśmy o „Podziemiach Veniss” Jeffa VanderMeera.
Odwrotnie niż miesiąc temu, byłem chyba najbardziej sceptyczny wobec książki. Shadow, Mag i Łak oceniali ją wysoko, Allayne zostało 20 stron do końca i „Wojna Balzaka”, więc nie oceniała.
Oceniona wysoko została atmosfera, nastrój książki, także obrazowość tej prozy. Tak ja, jak i Łak uważaliśmy jednak opisy katdery i późniejszych podziemi dawców ciał (te stosy kończyn czy gałek ocznych) za przegięte. Mnie osobiście raził turpizm – domyślam się, że celem autora było „trzepnięcie” czytelnika, ale jednak dla mnie to było za dużo. Po prostu chciało mi się wymiotować.
Zresztą „przeginanie” to chyba ogólnie taktyka VanderMeera w tej powieści (bo „Wojna Balzaka” jest inna). Przegina w stronę turpizmu, bardzo mocno przegina w stronę groteski i absurdu (głowa Jana Chrzciciela na talerzu, przymocowana superglue?). Poza tym wykorzystuje dość bezczelnie mity i tradycje literackie, można to nazwać postmodernizmem, a można i zrzynaniem. Bo w sumie cała podróż Shadracha to zrzynka z Orfeusza, łącznie z „nie oglądaj się teraz”.
Łakowi Quin kojarzył się z Palmerem Eldritchem – także demiurgiem, który był ludzki, ale zmienił się. I w sumie nie wiadomo, czy jest, kim jest, czy nie jest nawet tobą. Magowi scena na wysypisku kojarzyła się z „Seksmisją” – gdy panowie trafiają na „zlot” miłośników staroci. Z kolei mi miasto rozpadu kojarzyło się z „Chaotycznymi aktami bezsensownej przemocy” Womacka. Tam także władza centralna rozpadała się, cofała; w świecie Veniss prowadzi to do rozpadu państw, powstania miast-państw, potem także do ich rozkładu, równoznacznego z walkami i granicami quasi-suwerennych dzielnic. A jednocześnie w pierwszej części to miasto, Veniss, przynajmniej na powierzchni nadal działa normalnie – czy też „normalnie”. Jest wolny rynek, reklamy, holowizja, restauracje, metro, zatrudnienie.
Intrygujące były (przynajmniej dla mnie) wzmianki o koloniach pozaziemskich. Wprawdzie Nicola zauważa, że kontakt z nimi urwał się już dawno temu, ale jednak – w kontekście całej powieści – ich dalsze możliwe istnienie można uznać za promyczek nadziei dla ludzkości – bo jeśli przegra na Ziemi, to może chociaż utrzyma się gdzie indziej.
Zirytowało mnie przejście z początkowej stylistyki/scenografii SF do scenerii oniryczno-surrealistycznej. Po pierwsze niezbyt lubię i trawię poetykę snu, a po drugie – poczułem się nieco oszukany. Łaku stwierdził, że (i zgadzam się) to przejście było dość toporne, nagłe, zaskakujące. Jego zdaniem gdyby powieść tę wzbogacić o więcej szczegółów, momentów narracji, byłaby lepsza. Mnie irytowały niespójności: najpierw Nicola dziwi się, że podziemia mają aż 10 poziomów, a potem Shadrach dowiaduje się od Nicolasa, że Quin zamieszkuje poziom 30. Oczywiście, nie wszyscy muszą wiedzieć o tym, co kryją Podziemia Veniss, ale z opisu peronu i pociągu, który jedzie nad poziomem 30., a który jest pełen, wynika, że mnóstwo ludzi wie. Jest infrastruktura, Shadrach wspina się z powrotem – zatem niższe poziomy nie są tak odizolowane ani tak nieznane, jak początkowy autor każe nam wierzyć.
Opisy podziemnych bezkresnych mórz, lewiatana, to już zupełny surrealizm. Sama ryba-lewiatan to świetny obraz, poruszający, wstrząsający. Tak samo toczące się na niej walki i eksterminacja, w której całe gatunki przegrywają wojnę o przetrwanie. Tutaj można doszukiwać się kodu biblijnego – Jonasz, lewiatan; podobnie w imionach surykatki Nicoli – początkowo nazywa się Salvador (czyli Zbawiciel), następnie – czyli przewrotnie i odwrotnie, niż w Biblii – Janem Chrzcicielem. Jeśli tę surykatkę uznamy za dziecko – twór Quina, a samego Quina za kalekiego boga – demiurga, to śmierć Jana Chrzciciela może być karykaturą figury Mesjasza, przynoszącego nowe przymierze – dla surykatek. Jednak doszliśmy do wniosku, że jest to wrzucone ot, tak, bez głebszej myśli i że to chyba my tę myśl tam wrzuciliśmy, nieco na wyrost. A może się mylimy i jednak VanderMeer nie uczynił tego dla płytkiej zabawy, żonglowania motywami kulturowymi.

Łaku dostrzegł w pociągu nawiązanie do „Mrocznej Wieży”, a konkretnie do pociągu Blaine. Ja też kojarzę Podziemia z Mroczną, ale raczej z tym rozpadającym się, pustym światem Sombra Corporation, a zwłaszcza z miastem Lud, także mrocznym i niebezpiecznym.

Co do „Wojny Balzaka” – to już jest w miarę klasyczna SF, w scenerii post-apo. Najbardziej kojarzyła mi się z „Second Renaissance” z „Animatrixa” – zwłaszcza sceny beznadziejnej walki ludzi z oddziałami nowej cywilizacji. W sumie podobała mi się ze względu na swoją klasyczność właśnie. Pozostali Stolykowcy mieli odmienne zdanie – „Wojnę Balzaka” sytuowali jednak poniżej „Podziemi”.

Hmmm. W sumie rozmawialiśmy nie tak długo o samej powieści, ale mogło mi coś umknąć. Proszę, uzupełniajcie w komentarzach.

9 myśli na temat “Relacja z październikowego Stolyka o „Podziemiach Veniss”

  1. Pierwszy!
    Też jeszcze nie skończyłem „Podziemi”, ale widzę, że na spotkaniu mnie nie brakowało – mogłoby być tylko ostrzej, jeśli chodzi o krytykę.

  2. To ja dorzucę swoje trzy grosze – cała końcówka podróży Shadracha, z głową surykatki u boku, bardzo mocno przywodziła mi na myśl ten kawałek „Dworców Chaosu”, w którym Corwin wędruje w towarzystwie wrony. Ale wiecie, że ja mam skrzywienie na punkcie Zelaznego 😉

  3. A, ktoś nawet wspomniał coś o tym, że podziemia Veniss to była „geografia Chaosu” – tylko nie pamiętam, czy była mowa o „chaosie”, czy o „Chaosie” – jak we Dworcach Chaosu 😀

  4. Flamenco – a właśnie brakowało, bo rozmowa jakoś się nie kleiła. Nawet w pewnym momencie padło stwierdzenie „brakuje flamenco, zacząłby zjeżdżać, to można by było przynajmniej stanąć w opozycji do jego tez” 🙂

    Co do samej relacji – chciałbym podkreślić, że dla mnie „PV” są świetne nie za sprawą części składowych, poruszanych wątków itp, ale za sprawą wytworzonego nastroju – czyli pewnie tego, co nosiwodzie się nie podobało. I o ile zgodzę się, że analizowana na zimno książka ma wady, to podczas lektury zupełnie na nie nie zwracałem uwagi, zafascynowany wizją świata.

  5. Co do krytyki to ja jeszcze podnosiłem wątek Nikolasa i jego hybrydowego kotka w nawiązaniu do ostatecznego losu Nikolasa – w końcu jest to jedna z najczęsciej przywoływanych scen w książce – moim zdaniem to bardzo prosty wątek oparty na sentencji „nie rób drugiemu (a szczególnie małym kotkom) co tobie nie miłe” i jest zbyt często nadużywany przez piszących fantastykę.

    Natomiast oskarżenie Nosiwody o niespójności w ilości poziomów jest moim zdaniem nieco na wyrost – można to w końcu tłumaczyć tym jak bardzo nawieszchnia i podziemia posiadały swój wzajemnie skrzywiony obraz. To trochę tak jakbyś spytał przeciętnego amerykanina o jakiś mały/średni kraj europejski – tez nie będzie widział o co chodzi.

    Co do groteski w książce to bywa to różnie – wnętrzne Katedry zdecydowanie była przesadzone i wcale to klimnatu nie budowało, wprost przeciwnie, natomiast scena skakania na spadochronie jest dla mnie mistrzowska -oddanie absurdu, czarnego humoru i beznadziejności.

  6. O, turpizm, stosy gałek ocznych i konczyn, to dla mnie jednoznaczny znak, że temu panu dziękujemy 😀 I nie interesi mnie, że to tylko 10-15 stron. Kto to widział, żebym jesienią czytała jakieś dołujące książki ;p
    Behemoth mi się kończy…

Dodaj komentarz