Relacja ze spotkania 23.00.09 o „Związku Żydowskich Policjantów” Chabona

Spotkanie rozpoczęło się sękaczem, który przyniosła in_ka – wielkie dzięki, pycha.

Ponadto obecni byli: Oranea, Allayne, Keiko, Shadowmage, flamenco108, Mag_Droon, Maeg, no i ja.

Poniższy tekst jest relacją ze spotkania osób, które powieść przeczytały, z tej racji zawiera olbrzymie, kontynentalnie wręcz wielkie spoilery. Jeśli chcesz najpierw poznać samemu treść powieści „Związek Żydowskich Policjantów”, zatrzymaj się w tym miejscu.

Tematem spotkania był „Związek Żydowskich Policjantów” Michaela Chabona. Pomysł na świat, w którym Holokaust był mniej dotkliwy (choć wciąż zginęło 2 miliony Żydów) i w którym historia potoczyła się inaczej, pozwalając na powstanie autonomicznego państewka, w którym językiem urzędowym jest jidysz, zrodził się w głowie autora już 10 lat przed powstaniem „Związku…”. Michael Chabon w 1997 r. napisał esej „Guidebook to a land of ghosts”, opowiadający o najsmutniejszej książce, jaką posiada – o rozmówkach jidysz, wydanych w 1958 i mających w założeniu służyć turystom, odwiedzającym kraj, w którym językiem powszechnym i urzędowym jest jidysz. Ale takiego kraju nie ma. Rywalizację o status języka urzędowego w powstałym w 1948 r. Izraelu wygrał hebrajski. Chabon zaczął zastanawiać się, jak taki kraj jidysz mógłby wyglądać. Od tej idei doszedł aż do „Związku Żydowskich Policjantów”, którego akcja rozgrywa się w autonomicznym okręgu Sitka, na południu Alaski, gdzie funkcjonują koszerne hipermarkety, gdzie działają żydowskie telefony komórkowe i gdzie trudną koegzystencję prowadzą Żydzi i Indianie.

flamenco nie był bardzo zadowolony z lektury – doceniając warsztat i sprawność pisarza, zgłosił wątpliwość: ale o co mu chodziło? jaki jest morał tej opowieści? (Pod koniec udało mi się znaleźć (wydumać :P) morał: że każdy dostaje drugą szansę: Żydzi na Królestwo i Mesjasza, Landsman na normalność i Binę, ale nie wiem, czy flamenco zaakceptował).

Z Mag_Droonem stwierdzili, że w dużej mierze jest to powieść o Żydach, dla Żydów – tzn. jedno zdanie czy słowo rzucone przez autora jest automatycznie rozwijane przez kontekst, który mają amerykańscy Żydzi – a my nie. Nie zgodziłem się z tym, moim zdaniem na pewno amerykańscy Żydzi dostrzegą coś więcej, ale to nie przeszkadza nam w lekturze, nie jest to ułomnością, która uniemożliwia zrozumienie powieści. Fatalistyczny żydowski humor jest dla nas przecież zrozumiały, zaś typowo żydowskie instytucje i spory są oddane w książce nie w sposób zakamuflowany czy aluzyjny, lecz są wyjaśnione wprost. Świetne wg mnie jest także podejście Chabona do stereotypów „żydostwa” – w jednej warstwie potwierdza je, jednocześnie w drugiej subtelnie wyśmiewając obawy antysemitów: w tej powieści Żydzi nie tylko są wszędzie, ale i naprawdę spiskują, naprawdę sięgają po władzę nad światem, co więcej – ich wiara, religia zyskuje pewną dozę faktycznego potwierdzenia (chociażby cuda Mendla). Oddaje to (niedokładnie przytoczone w tej chwili) zdanie z powieści: „To są Żydzi, i to knujący. Chociaż w sumie to tautologia”.

Podnoszony był także wątek braku „osnowy” – głównego wątku – i „naćkanie” szeregu wątków pomniejszych. Tu także zgłosiłem tezę odrębną – że wątków, owszem, jest dużo, ale główne także dadzą się wyróżnić, z tym, że nie jest to jeden wątek, a co najmniej trzy: wątek śledztwa, wątek spisku i wątek życia uczuciowego Landsmana. I te trzy wątki Chabonowi udało się bardzo zgrabnie połączyć.

Docenione zostały postacie stworzone przez pisarza – detektyw Willie Dick, Miśko (w mojej, oryginalnej wersji: Berko) Shemets (poprawcie mnie, bo nie wiem, jak to transliterowano w polskim wydaniu), Bina, chasydzcy mafiozi. Do tego, że postacie są świetnie opisane i wymyślone, nikt chyba zastrzeżeń nie zgłaszał.

Co prawda akurat takiego odłamu chasydyzmu, jak Verbover, nie ma, ale są bardzo podobne, równie zamknięte w sobie i nieufne. Zaś instytucje eruvu i strażnika granic są prawdziwe i jak najbardziej działają w Izraelu i dużych skupiskach ortodoksyjnych Żydów na świecie.

Co więcej, rzeczywistość przewrotnie przyswoiła dość odważne powiązanie, poczynione w powieści między ortodoksyjnymi Żydami chasydzkimi a przestępczością zorganizowaną: w lipcu tego roku w New Jersey areztowano w wielkiej aferze korupcyjnej m.in. pięciu chasydzkich rabinów, zaś informator policji, także Żyd, mieszkał w „odizolowanej enklawie Żydów syryjskich w nadmorskim miasteczku” – czyż to nie przypomina dzielnicy Verboverów w Sitce?

Landsman jest w dużej mierze bohaterem chandlerowskim – chociaż nie jest aż tak twardy, jak postacie od Raymonda. W tym przypomina innego policjanta: Ricka Deckarda. Nieporozumienia z żoną, depresja, ciężka śledcza robota, deszcz. Trzeba też wspomnieć, że w filmie istotną rolę także gra partia szachów – między J.F.Sebastianem a Tyrellem (tutaj opis tej partii).

Innym skojarzeniem, jakie przyszło mi na myśl, jest związek z „Watchmen”/”Strażnikami”. Nie tylko bohaterowie w obu przypadkach dowiadują się o istocie spisku za późno, by przeciwdziałać jego efektom (Rorschach i Nite Owl zostają poinformowani przez Ozymandiasa, że plan został wcielony w życie 35 minut wcześniej, Landsman, Shemets i Bina słyszą relację telewizyjną z wysadzenia meczetu, gdy rozmawiają z Litvakiem), ale i w ostatniej scenie prawda może zostać ujawniona przez marnego dziennikarzynę (pomocnik w „New Frontiersman” może sięgnąć po pamiętnik Rorschacha, Landsman dzwoni do dziennikarza, żeby opowiedzieć o roli, jaką amerykańskie władze odegrały w jerozolimskim zamachu).

Można się zastanawiać – kto kogo tu wykorzystał? Kto sprawił, że Landsman i jego bliscy stali się tylko trybikami, pionkami szachowymi w grze o spełnienie proroctw? Z jednej strony – przewrotnie okazuje się, że to Amerykanie wykorzystali jedno ze stronnictw żydowskich, by przygotować bezkrwawe pozbycie się Żydów ze swego terytorium, a jednocześnie przyspieszyć przyjście Apokalipsy – tej św. Jana. Ale i Żydzi wykorzystali amerykańskie fundusze i wsparcie do przeprowadzenia tego, co dla nich jest najważniejsze – przywrócenia Królestwa Izrael. Zatem chyba można tu mówić o mutualizmie.

Z tej strony książka jest także ostrym pamfletem anty-Bushowskim, czy szerzej – anty-neoconowskim. Agent FBI, który pojawia się pod koniec książki, cytuje Pismo i bezwzględnie dąży do realizacji planu o celach wynikających z dosłownego rozumienia Biblii. To takie proste, rygorystyczne odczytanie starożytnych tekstów, które jest (jak mi się wydaje) charakterystyczne dla neofitów, w tym „przebudzonych chrześcijan”, do których zaliczał się prezydujący w czasie powstawania powieści USA George W. Bush. Przekonanie, że „Dzień Sądu jest bliski” powoduje, że Amerykanie wspierają wyprorokowaną odbudowę Królestwa Izrael, bowiem jest to warunkiem koniecznym do powtórnego Przyjścia Chrystusa. Mesjasz żydowski ma zatem pomóc w sprowadzeniu Mesjasza chrześcijańskiego. Takie połączenie działań państwowych z pobudkami religijnymi powoduje, że powołujący się na Pismo agent prowadzący przyznaje się do zasady „cel uświęca środki”. W tym mieszczą się takie środki, jak zabójstwa i spiski.

To prowadzi nas pokrętną drogą do samego mesjasza – Mendel Shpilman jest przegrany pod każdym względem. Jego błogosławieństwa działają, ale tylko na innych ludzi – nie może uzdrowić czy przekonać siebie samego. Próba ucieczki w heroinowy nałóg prowadzi go na krawędź śmierci i upodlenia, ale jednak nie może tej granicy przekroczyć. W dodatku nawet jego śmierć nie powoduje wstrzymania planów syjonistów – jak stwierdza Bina: „Zaszli już tak daleko, że zdecydowali się kontynuować nawet bez niego”. Skoro spiskujący Żydzi mają już rude jałówki, meczet został zniszczony, a czekali na powrót kilka tysięcy lat, mogą poczekać ze spełnieniem ostatniego warunku te kilkadziesiąt lat – w końcu mesjasz pojawia się w każdym pokoleniu. „Wspomagane samobójstwo” Mendla jest zatem tylko jednostkową, no, co najwyżej rodzinną tragedią – nic nie zmienia w ostatecznym rozrachunku. Mendel wyzwolił się z narzuconej mu roli, osiągnął spokój, jednak to jedyny pozytyw tej sytuacji.

A skąd sam tytuł? Wprawdzie w pewnym momencie Landsman jest zmuszony do posługiwania się – zamiast odznaką – legitymacją Związku Żydowskich Policjantów, ale jest to tylko epizod. Moim zdaniem, prawdziwym związkiem żydowskich policjantów jest tu związek uczuciowy Meyera Landsmana i Biny, a także związek zawodowy Meyera Landsmana i Berka/Miśka Shemetsa.

(tutaj także reportaż z wizyty Chabona w prawdziwej, tej „naszej” Sitce)

PS. jeśli pamiętacie coś, o czym ja zapomniałem, piszcie w komentarzach. Dzięki

PPS. poniższe zdjęcia dzięki uprzejmości Maega:

Ujęcie ogólne

Bardziej damski koniec stołu

flamenco było bardzo trudno złapać...

Naprawdę trudno...

Allayne, która przycupnęła cichutko po drugiej stronie

11 myśli na temat “Relacja ze spotkania 23.00.09 o „Związku Żydowskich Policjantów” Chabona

  1. @ zatrzymaj się w tym miejscu

    No i zatrzymałam się w tym miejscu.
    A słyszałam, że sękacz to takie mało wybitne smakowo ciasto. Jajka z czymś tam i że nie powala. Heh, muszę kiedyś spróbować, a nie tylko czytać/słuchac opinii innych ;p

  2. Sękacz to ciasto z mnóstwa jajek, tradycyjnie powinien być słodzony miodem. Zatem obrazuje polsko-litewskie (bo trudno przypisać autorstwo) zamiłowanie do „szlachetnych” materiałów jako podstawy zachwytu – w dawnych czasach zarówno miód, jak i jajka z pewnością do takich należały.
    Nie zaczynaj jednakowoż przygody z sękaczem produkowanym gdzie indziej niż na Podlasiu.
    Co do relacji, to z każdą kolejną ich poziom roście. Teraz pojawiły się interesujące hyperteksty, ciekawe, co się pojawi później?

    1. Byś się normalnie pstydził. Toż to Oranea 😀
      Poza tym obrączka o przekroju prostokątnym, czy jednostronnie zaokrąglonym? Bo jak prostokątnym, to czy taki kształt ma wpływ na wygodę noszenia?

  3. Sękacza być może wypróbujemy wspólnemi siłemi w najbliższy weekend, bo ma być Festiwal Smaku i sękacz się zapowiadał. Zapewne drogi będzie niemożebnie, ale kiedyś trzeba spróbować ;p

  4. Sękacz jest dobry. 😀 Ale jak każde ciasto – nie w zbyt dużych ilościach. 🙂

    I faktycznie nie zostaliśmy sobie przedstawieni z flamenco108 – ja w ogóle z innego forum się urwałam, więc nie znam wszystkich uczestników Stolyka. 😉

  5. Ja jeszcze w sprawie tytułu:
    Pozostałbym przy Rękach Ezawa, dlaczego? Ano tak jak i cała powieść wydaje się być „obijaniem po krawędziach” większej akcji, czy raczej Historii, tak i użycie do tytułu jakiegoś niezbyt istotnego fragmentu wydawałoby się podobnym zabiegiem.

  6. Skupieni na sękaczu, nie „poprawili”, choć sam prosi! Szemec.

    Czy taki ostry byłbyż ten pamflet? (I jednoznacznie anty-B?) Ostre to jest właściwie literalne odbicie pewnego znanego wrześniowego wysadzenia, a zwłaszcza radosnej reakcji nań.

    No i związek w „Związku”. Jeśli naciągnąć „policjanta” na, powiedzmy, „szpicla”, dodać do tego ów greps o żydowskim knuciu, to wychodzi mi, że… węszenie spisku (także) jest spiskiem. Absurdalne, ale czy nie współdwuznaczne?

Dodaj komentarz